Strony

poniedziałek, 27 listopada 2017

#pisarzeżycia

Uwielbiam czytać. Chociaż muszę przyznać, że kiedyś robiłam to zdecydowanie częściej. Teraz czas mi na to nie pozwala. Czym są dla mnie książki? Są odskocznią od rzeczywistości. Potrafią odsunąć ode mnie moje problemy i zabrać mnie gdzieś, gdzie mogę się przed nimi ukryć. Do świata, w którym wchodzę w życie kogoś innego. Dzięki temu mogę odłożyć na bok swoje życie i przez chwilę żyć życiem innej osoby, z innymi problemami, z innymi doświadczeniami. Czasem po prostu tego potrzebuję. Odciąć się od mojego życia, odpocząć. Nigdy nie lubiłam czytać lektur. To była moja największa zmora. W gimnazjum nie przeczytałam praktycznie żadnej, tak samo w liceum. Wszystko dlatego, że nie lubię czytać rzeczy narzucanych mi przez inne osoby. Pewnie gdyby przeczytanie ich nie było moim szkolnym obowiązkiem, to prawie wszystkie przeczytałabym bez najmniejszego problemu, ale niestety to było jak rozkaz, a ja rozkazów bardzo nie lubię. Zawsze zazdrościłam pisarzom. Potrafili znaleźć ciekawy pomysł na powieść i przelać go na papier. Jednym z moich marzeń od dawna było napisanie swojej własnej książki. Nie jeden raz próbowałam, ale moje pomysły zawsze wydawały mi się głupie. Nadal wydają. Książki są już praktycznie o wszystkim, dlatego nie wiem o czym musiałaby być moja, żeby ktokolwiek ją przeczytał. Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Może kiedyś spełni się moje marzenie i napiszę swoją własną książkę, może nawet ktoś ją doceni. 
Dzisiaj jednak chciałam napisać o czymś innym. Właśnie sobie siedziałam, kiedy przez moją głowę przebiegła myśl mówiąca "Halo, nie uważasz, że życie jest jak książka?". Właśnie, dobre pytanie. Myślę, że życie można byłoby porównać do książki. Chciałabym wyjaśnić dlaczego tak uważam, dlatego usiądź wygodnie i czytaj dalej. Może pod koniec przyznasz mi rację, a może i nie. Zobaczymy.
Życie każdego z nas dzieli się na etapy. Etap, w którym jesteśmy dziećmi (dzieciństwo), potem stajemy się nastolatkami, aż w końcu każdy z nas przekracza granicę, która wprowadza nas do dorosłego życia. 
Te etapy można by porównać do trzech podstawowych tomów:
  • TOM I - Dzieciństwo
  • TOM II - Młodość
  • TOM III - Starość
Każdy z tomów dzieli się na rozdziały. Tak samo jest w naszym życiu. Każdy z tych etapów jest podzielony na coś mniejszego. Na poszczególnych etapach są różne rozdziały. Niektóre wątki kontynuowane są w kolejnych tomach. Tak samo jak na przykład przyjaźń, która rozpoczęła się w dzieciństwie i trwa aż do starości. Każdy rozdział ma inną ilość stron. Jeden może mieć tylko 5, a inny może ich mieć nawet 30. W życiu jeden związek może trwać 3 miesiące, a inny kilka lat, a nawet do końca naszych dni, czyli zająłby więcej stron w książce niż ten krótszy. 
Wszyscy dostaliśmy szansę napisania swojej własnej książki. Ja dostałam taką dwadzieścia jeden lat temu i pisze ją wciąż, każdego dnia. Kiedyś każdemu z nas zostanie odebrana możliwość dalszego rozwijania wątków i szukania nowych współautorów. Pewnego dnia Główny Wydawca uzna, że nasza praca nad powieścią dobiegła już końca i sam napisze jej zakończenie. Są tacy ludzie, którzy sami wolą dodać swoje zakończenie i robią to, zanim ktoś inny zdoła ich powstrzymać. 
Jeżeli jakaś książka bardzo mnie zaintryguje, zaciekawi, to potrafię pochłonąć ją w jeden, co najwyżej dwa dni. Czasem jednak przez to jak bardzo mi się podoba to nie chcę, by kończyła się tak szybko. Są i takie przypadki, w których do dokończenia muszę się zmuszać. Tak było z "50 twarzy Grey'a". Przyjęłam sobie za cel przeczytanie tej książki, by wiedzieć o czym mówią inni. Nie lubię wypowiadać się na tematy, o których nie mam bladego pojęcia, dlatego poświęciłam się i przebrnęłam przez to czytadło. Zajęło mi to pare miesięcy, ale w końcu się udało. Jednak do kolejnych części się nie zmusiłam. Byłam już zmęczona tymi pojedynczymi zdaniami.
Odstawmy jednak Grey'a na bok i przejdźmy do poważniejszych spraw. Jak już mówiłam nasze życie składa się z wielu rozdziałów. Inne są dla nas udane i nie chcemy ich zamknąć, chcemy nadal je kontynuować. Inne męczą nas i zależy nam na jak najszybszym zakończeniu. Czasem marnujemy nasze życie na rozdziały, które powinniśmy już dawno zamknąć, ale nie potrafimy. Ciągle za nami chodzą i o sobie przypominają. Chcemy o nich zapomnieć, ale jak? Nie potrafimy ich nawet raz na zawsze zakończyć. Marnujemy na nie nasz czas i nerwy. Sama miałam w swoim życiu rozdziały, które inni radzili mi jak najszybciej skończyć i o nich zapomnieć. Jednak ja byłam uparta i nie słuchałam. Teraz żałuję, bo przez nie zmarnowałam czas, który przecież w życiu jest tak cenny. Nerwy, łzy. Wszystko to przez to, jak bardzo bywam uparta. Czasem myślę, że nadal jeszcze jakaś ich część się mnie trzyma. Jednak teraz, kiedy zaczynam jakiś nowy rozdział, który nie zapowiada się zachęcająco, staram się jak najszybciej go zakończyć. Poznaję nowych ludzi i każda nowa znajomość, to nowy podrozdział w moim życiu. Niektóre z nich zapowiadają się obiecująco, inne nie. Te, które widać, że nie mają przyszłości, lepiej zakończyć na samym początku. Wyrwać strony, na których zostały spisane i wyrzucić, albo najlepiej spalić, bezpowrotnie. Ślad po wyrwaniu zostanie, ale to będą tylko strzępki oderwanych kartek. Treść na nich zapisana zamaże się w naszej pamięci, aż w końcu zostanie tylko wyblakłym wspomnieniem. Nie każdy człowiek zasługuje na miejsce w naszym życiu. Nie każdy może być bohaterem naszej książki. Na napisanie jej dostajemy tylko jedną szansę, więc skupmy się na tym, by to była najlepsza opowieść o życiu. Nie marnujmy czasu na to, co nie wniesie w nią nic dobrego. Oszczędzajmy papier, oszczędzajmy strony. Starajmy się zamieszczać tam wszystko, co najlepsze. Szukajmy osób, które są godne nazwania ich współautorami naszej historii. Sami pomagajmy tworzyć im ich własną opowieść. Bądźmy dumni z przebiegu naszej i to, na co mamy wpływ niech budzi w nas radość, a nie smutek.
ŻYCZĘ WAM  JAK NAJMNIEJ NIEUDANYCH ROZDZIAŁÓW!


środa, 11 października 2017

#rachuneksumienia

Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy.
~ Juliusz Słowacki  


Nikt z nas nie jest idealny. Podejmujemy decyzję, których potem żałujemy. Czasem też nie wykorzystujemy danych nam szans, a za tym idzie jeszcze większy żal. Niewykorzystane szanse, niespełnione marzenia..
Poniżej umieszczam słownikową definicję słowa "żałować". Dzisiaj skupię się na punkcie drugim.


"Czy żałujesz czegoś w swoim życiu?" - ktoś ostatnio zadał mi to pytanie. Nie chciałam, aby moja odpowiedź była elaboratem, więc odpowiedziałam krótko zwięźle i na temat. Wtedy też postanowiłam napisać posta o tym właśnie tutaj. To jest jedno z miejsc, w których mogę się wygadać i wyrzucić z siebie, co mam w mojej głowie. Wracając do pytania.. Tak, są rzeczy, których żałuję. Więcej jest jednak niewykorzystanych sytuacji, w których mogłam coś zrobić, ale z tego nie skorzystałam. Właśnie tego żałuję. Tej mojej bezczynności w niektórych chwilach. Życie ma się tylko jedno, więc trzeba je wykorzystać we właściwy sposób. Żałuję też wielu wypowiedzianych słów i czynów, których się dopuściłam. Chyba każdy z nas ma swoje za uszami. Każdy z nas żałuje wielu rzeczy. Podobno człowiek uczy się na własnych błędach, więc z czego uczylibyśmy się, nie popełniając ich? Może w życiu właśnie o to chodzi? Można porównać nasze życie do pierwszych kroków dziecka. Maluszek zanim nauczy się twardo i pewnie stąpać po ziemi najpierw musi upaść multum razy. Zupełnie jak my podejmując decyzję. Każda zła decyzja jest jak upadek, który przybliża nas do tej właściwej.
W swoim życiu wiele razy upadłam, bo pozwoliłam komuś innemu kierować moim życiem. Kierował nim kilka lat, a ja byłam zwykłą marionetką w teatrze życia. W tym czasie często upadałam, ale to nauczyło mnie w końcu mocno stąpać po ziemi. Nauczyło mnie też, że nie możemy nikomu pozwolić kierować naszym życiem, bo nasze życie to nasz statek i to my powinniśmy stać za sterem do samego końca. Żałuję, że tak długo zwlekałam z odebraniem sterów niepowołanej osobie. Jednak teraz, kiedy ster należy do mnie, nie pozwolę już nikomu tak łatwo przejąć go ode mnie. Bardzo żałuję tego, że pozwoliłam komuś zawładnąć moim życiem, prowadzić mój statek. Patrząc na to przez pryzmat czasu zadaję sobie pytanie:
"Gdzie byłabym teraz, gdyby nie dopuściła się tego błędu?"
Pewnie wszystko potoczyło się inaczej, pewnie teraz byłabym innym człowiekiem. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Tak się stało, a co się stało to już się nie "odstanie". Może to była lekcja od życia, która chcąc nie chcąc sporo zmieniła w moim życiu. Przeważnie na gorsze. Być może ma to głębszy sens, o którym dowiem się w odpowiednim czasie, jeszcze nie teraz. Może przez to wszystko jestem silniejszym człowiekiem. Są rzeczy, których żałować powinniśmy. Kłamstwa, oszustwa, krzywdy wyrządzone innym. Nie żałujmy jednak bycia szczerym, chociaż prawda może zaboleć. Nie żałujmy nigdy udzielenia komuś pomocy. Miejmy w sobie więcej odwagi, żeby zrobić coś hipotetycznie niemożliwego. Popełniamy błędy, których żałujemy, ale to właśnie one nas kształtują. Pomagają nam lepiej zrozumieć świat. Zrozumieć samych siebie. To, co zepsuliśmy starajmy się naprawić.
Lepiej żałować, że coś zrobiliśmy
niż żałować, że nigdy nie spróbowaliśmy. 

poniedziałek, 25 września 2017

#(nie)poważnafirma

Niedawno miałam (nie)przyjemność pracowania dla pewnego salonu samochodowego jako hostessa promująca ich akcję. Dlaczego w nawiasie napisałam "nie"? Dlatego, że jeszcze kilka godzin temu uważałam tę firmę za poważną i profesjonalną. Jednak zdanie na jej temat zmieniłam po telefonie od mojej znajomej, która razem ze mną wcieliła się w rolę hostessy na jeden weekend. Nie była to ciężka praca, ale jednak stanie po 6-8 godzin w wysokich obcasach do najprzyjemniejszych nie należy. Uwierzcie mi.. nogi mogą wejść nam do d*py od nieustannego stania w szpilkach czy innych koturnach. Jednak obie zacisnęłyśmy zęby i skoro praca wymaga to trzeba z uśmiechem na twarzy się dostosować. Nie ma co wybrzydzać, źle nie płacili. Stawiłyśmy się punktualnie w centrum handlowym, odebrałyśmy kluczyki od samochodu, który miałyśmy promować, ucięłyśmy króciutką pogawędke z kierownikiem i zaczęłyśmy hostessować (tak, słowotwórstwo na poczekaniu). Odwalone jak marchewki na otwarcie grządki zachęcamy ludzi do brania udziału w naszej jakże wspaniałej akcji promocyjnej. W skrócie.. za sprzedanie nam swoich danych dostawało się mały upominek. Wiecie, wypełniacie króciutki formularz, w którym podajecie swoje podstawowe dane personalne, by wyżej wymieniony salon mógł wysłać do Was swoją ofertę handlową drogą elektroniczną lub smsową. My miałyśmy tylko ładnie wyglądać, uśmiechać się i znaleźć jak najwięcej chętnych. Dobrze wiedziałam, że nie będzie to proste zadanie, bo sama również niechętnie podaję swoje dane. Robię to bardzo rzadko. Musiałyśmy się trochę nagimnastykować, żeby ludzi przekonać. Upominek zachęcał, ale jednak nie tak bardzo, by podawać swoje najcenniejsze dane. Zresztą czy szminka jest dobrą zapłatą za oddanie naszych danych w cudze ręce? Nie sądzę. Panowie bardzo sceptycznie podchodzili do tego, bo po co im to, czego nawet nie używają? Jednak tak jak nam przykazano zapewniałyśmy, że kobieta ich życia na pewno się ucieszy. Na początku akcja miała być skierowana tylko dla mężczyzn, którzy za wypełnienie formularza mieli otrzymać upominek dla swoich kobiet. Kiedy usłyszałam, że mamy podbijać do Panów ze szminkami to wydało mi się to trochę idiotyczne, ale okej. Szef każe, pracownik robi. Hierarchia musi zostać zachowana. Nawet w tym przypadku, niestety. Dlatego niewzruszenie proponowałyśmy Panom prezent, który miał uszczęśliwiać kobiety ważne w ich życiu. Nie dziwiłam się, kiedy mi odmawiali, ale co ja mogłam.. Po pierwszym dniu zostałyśmy pochwalone i zapewnione, że to dobry wynik, gdyż rozumieją, że nie jest prosto zainteresować ludzi, którzy są zabiegani i nieufnie nastawieni do takich akcji. Pomyślałam ok, szefostwo mówi, że jest zadowolone to jest wszystko w porząsiu. Jakoś przeżyłyśmy ten dzień. Chciałyśmy wypaść jak najlepiej, więc w ten dzień zrobiłyśmy tylko jedną krótką przerwę. Drugi dzień był dla nas mniej stresujący, więc minął powiedzmy, że odrobinę szybciej. Nie byłyśmy zbytnio zadowolone z ilość formularzy, gdyż ambicje mówiły, żeby nazbierać ich więcej. W niedzielę ludzie byli bardziej zainteresowani, zadawali dużo pytań, a my starałyśmy się na nie odpowiadać. Jednak do wypełnienia formularzy nie dało się ich przekonać, woleli osobiście podjechać do salonu i obejrzeć. Cóż, w pełni ich rozumiem. Też jestem człowiekiem. Ankiet udało się uzbierać w podobnej ilości do dnia poprzedniego. Na koniec dnia zdałam relację szefowej, która ponownie zapewniała, że jest zadowolona i świetnie się spisałyśmy.
                      Nadszedł dzień rozliczenia. Przyjechałyśmy na spotkanie. Wcześniej z moją znajomą uzgodniłyśmy, że trzeba zasugerować im kilka zmian, gdyż akcja nie jest dobrze przemyślana i trzeba ją podrasować. Szefowa zaprosiła nas do sali konferencyjnej i zaczęła wypytywać jak było, co się podobało, a co nie. Wszystko dokładnie jej opowiedziałyśmy i zasugerowałyśmy jej kilka zmian. Moim pomysłem było, aby zamiast szminkowego upominku zorganizować konkurs z jakąś konkretniejszą nagrodą. Wiadomo, że Panowie będą chętniejsi, kiedy w grę wejdzie nagroda konkret, a nie szminka, która nie jest im do szczęścia potrzebna. Znajoma zasugerowała zmianę godzin, bo zauważyłyśmy, że lepiej było w sobotę, kiedy akcja zaczęła się wcześniej niż w niedzielę w godzinach wieczornych. Zasugerowałyśmy również zmianę miejsca, gdyż nasz samochód był zlokalizowany przy bocznym wejściu, gdzie ludzi przewija się zdecydowanie mniej niż w centrum budynku. Szefowa wysłuchała z zainteresowaniem, pochwaliła nas na odchodnym, zaproponowała dalszą współpracę, jeżeli tylko my miałybyśmy czas, a oni znów organizowaliby podobną akcję. Dała nam koperty z naszym honorarium i pożegnała z uśmiechem na twarzy. Zero "ale", zero pretensji, zero wyrazów niezadowolenia. Dlatego pomyślałyśmy, że może faktycznie nie mamy czym się przejmować i poszło nam przyzwoicie. 
Po jakimś czasie dostałyśmy smsa od niej z propozycją kolejnej współpracy, niestety żadna z nas nie mogła w tym terminie. Moja znajoma dałaby radę tylko w dwa dni, ale widocznie to nie było dla szefowej wystarczające, bo smsa zwrotnego z odpowiedzią moja znajoma już nie dostała. Ja zresztą też nie. Dzisiaj dostaję telefon od mojej znajomej, która opowiada mi, co to się odpie*doliło, bo inaczej nie mogę tego nazwać. Nową hostessę znamy bardzo dobrze, dlatego to, co wie ona, wiemy i my. Szanowna szefowa chcąc podbudować nowe hostessy zaczęła litanie narzekań na byłe hostessy (czyt. mnie i moją znajomą). Mówiła jak to się zawiodła, jak bardzo słabo nam poszło i jak bardzo nie jest zadowolona. Ok, skoro takie miała o nas zdanie trzeba nam było powiedzieć wprost, a nie chwalić nas i mówić, że jest zadowolona. Smsy mi świadkiem. Mam je w telefonie do dzisiaj, gdzie chwali nas i pisze, że świetnie dałyśmy radę. Dobra, okej. Do fałszywości ludzi jestem przyzwyczajona. Słucham dalej, co moja znajoma chce mi przekazać i słyszę zdanie. 
(Imię zmienione celowo)
"Pani Dagmara powiedziała (naszej znajomej), że po ostatniej porażce wpadli na pomysł, żeby zmienić koncepcję akcji. Przyszedł im do głowy pomysł, żeby zorganizować konkurs i tak zachęcić klientów." 
Tak, oni wpadli na pomysł. Szkoda tylko, że wyszedł on z głowy kogoś innego, prawda? No tak, ale to oni są wspaniałomyślni i ich olśniło po ostatniej porażce. Dowiedziałyśmy się też, że zmienili godziny akcji, bo UZNALI (tak, znowu oni sami), że lepiej będzie w godzinach wcześniejszych. Nie zapominajmy o zmianie miejsca, na którą też przecież wpadli właściciele we własnej osobie. Samochód stanął w samym centrum i nowe hostessy nie musiały stać w tych jakże wygodnych wysokich obcasach, tylko wygodnych butach. Obcasy miały ubrać tylko do zdjęcia, które swoją drogą zrobił profesjonalny fotograf. Nikt nie kazał wysyłać im selfie robione z ręki jak nam, ale spoko, wyszedł nam bardzo ładny selfiak. Cieszę się, że nasze pomysły spodobały im się tak bardzo, że ich autorstwo przypisali samym sobie. To największy komplement, naprawdę ;) Słyszałyśmy też, że akcja się udała tym razem, czyli wszystkie nasze sugestie były trafione w dziesiątkę. Bardzo nas to cieszy. Polecamy się. Czuję się jak ghostwriter, ale nie taki od pisania książki, tylko na podrzucanie pomysłów, które ktoś potem sobie przywłaszcza. 
Według mnie takie zachowanie nie powinno mieć miejsca w firmie, która jest uważana za poważną i pełną profesjonalizmu. Nadawanie na poprzednich pracowników by podbudować aktualnych jest raczej słabym zagraniem. Jeżeli ma się z kimś problem to powinno powiedzieć mu się to wprost. Byłam zła, kiedy o tym się dowiedziałam, ale aktualnie jest to dla mnie komiczna sytuacja i bawi mnie, że przywłaszczyli sobie nasze pomysły. To znaczy, że musiały być bardzo dobre, a więc uznam to po prostu za komplement. W końcu jesteśmy bardziej kreatywne i pomysłowe niż zarząd firmy, która uważa, że mężczyzn zachęci pomadką do ust. Obłudzie mówię: NIE, DZIĘKUJĘ. Współpracy z tą firmą jednak NIE POLECAM, bo za plecami możecie zostać obrzuceni błotem przez (nie)poważną córkę właściciela.


Szanujmy się wzajemnie, a będzie się nam dobrze żyło. Dobranoc.

środa, 13 września 2017

#stereotypkobiety

Ostatnio na pewnym fejsbukowym fanpage'u natknęłam się na pewien - bardzo ciekawy i trafiający w punkt - cytat, jeżeli dobrze zostanie zinterpretowany. Niestety znalazły się kobiety, które nie zrozumiały przesłania i wybuchnęła tzw. g*wnoburza. Jednak nie będziemy dzisiaj rozmawiać o tym, że zła interpretacja nie wróży nic dobrego. Skupię się na cytacie, który teraz przytoczę:

Dziewczynka, gdy stanie się kobietą, będzie wiedziała, jak poruszać się w świecie. 
A w szczególności zrozumie, że gdy ją boli, to tak naprawdę nie boli.
Gdy jej się chce, to tak naprawdę jej się nie chce, a gdy nie chce, to właśnie chce.
Gdy płacze, to histeryzuje i jest niewdzięczna.
Gdy się na coś nie zgadza, to jest wredna i cyniczna.
Gdy się cieszy, to się wygłupia albo jest pijana.
Gdy chce ładnie wyglądać, to się mizdrzy, a gdy kimś się zainteresuje, to się puszcza.
Gdy się wstydzi, to jest głupia, a gdy się nie wstydzi, to jest bezwstydna.
Gdy się przy czymś upiera, to przesadza, a gdy się nie upiera, to nie wie, czego chce.
Jak kocha, to jest naiwna, a jak nie kocha, to jest zimna.
Gdy ma ochotę na seks, to jest suką, a gdy nie ma ochoty na seks, to też jest suką.
Jeśli chce być kimś - to znaczy, że przewróciło się jej w głowie, a jak nie chce być kimś, to jest głupią kurą.
Jeśli jest sama, to znaczy, że nikt jej nie chciał, a jeśli jest z kimś, to znaczy, że cwana.
Wtedy też będzie wiedzieć, że gdy dostaje furii - to jej się tylko tak zdaje. 
W każdym razie może być pewna, że nie ma żadnych prawdziwych powodów do gniewu i powinna udać się po poradę do psychoterapeuty.
— Wojciech Eichelberger

Świat jest pełen stereotypów na temat ludzi. Jednak czy wszystkie stereotypy są trafne? Uważam, że nie. Często są przesadzone i potrafią zranić nie jedną osobę, kiedy ktoś w jeden z nich uwierzy. Eichelberger w swojej wypowiedzi pokazuje jak niedorzeczne bywają stereotypy na temat kobiet. Według mnie trafił w dziesiątkę ze wszystkimi. Ile razy usłyszałam, że przesadzam, kiedy mówiłam, że coś mnie boli. Nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Zawsze wszyscy wiedzieli lepiej ode mnie. Ile razy mówiąc, że czegoś nie chcę, inni przekonywali mnie, że to jest  właśnie to, czego chcę. Nie wspomnę już o tym ile razy usłyszałam, że jestem wredna, bo powiedziałam NIE. Ha, a ile razy ktoś zapytał mnie czy jestem pijana. Co było tego powodem? Dobrze się bawiłam! Zaskoczę Was... Umiem bawić się bez alkoholu! Śmiać się głośno i wygłupiać jak beztroskie dziecko. I wcale nie jest mi potrzebny do tego alkohol. Wystarczy czekolada. Wiecie.. cukier i te sprawy ;) Pamiętam czasy, w których byłam zakochana i kochałam. Jak myślicie, co wtedy słyszałam? "Jesteś naiwna", ale w tym akurat mieli rację. Byłam naiwna. Teraz? Teraz jestem zimna, bo nie kocham. Jakie to typowe, prawda? Czytając słowa Eichelbergera sama się dziwiłam, że tak perfekcyjnie trafił w sedno sprawy. Dokładnie tak postrzegane są kobiety przez niektórych ludzi. Ci ludzie nigdy nie zapytają "dlaczego?", tylko od razu stawiają na Tobie krzyżyk i przypisują Ci dany stereotyp. Idziesz ze swoim chłopakiem do łóżka - dziwka, nie idziesz - cnotka niewydymka. Chcesz robić karierę i na razie nie myślisz o dzieciach? Egoistyczna suka. Chcesz mieć dzieci i rezygnujesz z kariery? Nieudana życiowo kura domowa. Nie jest tak? Nigdy nie słyszeliście od nikogo takich osądów? Ej, a może sami macie takie zdanie? Opowiedzcie czy są one sprawiedliwe. Według mnie - NIE. Każda kobieta ma prawo do decydowaniu o samej sobie. Chce być kobietą sukcesu? Niech będzie! Chce zostać w domu i wychować swoje dzieci? Niech zostanie. Nic Wam do tego. Kiedy kobieta płacze to nie mów jej, że histeryzuje, bo może ma naprawdę powód. Kobieta nie zawsze musi się na wszystko zgadzać. Może i u nas  “tak” znaczy “tak”, “nie” znaczy “tak”, “nie” znaczy “nie”, “nie” znaczy też “może”, ale może oznacza “tak” albo “nie”. Takie już jesteśmy, ale przestańcie patrzeć na nas przez pryzmat takich stereotypów. Wszystkie kobiety są takie same, ale każda jest inna ;)


Kolorowych snów.


PS. Bycie kobietą nie jest wcale takie proste. 

wtorek, 22 sierpnia 2017

#FILM

Ostatnio znowu nie za bardzo mam ochotę pisać, ale nie chcę aż tak zaniedbywać bloga, dlatego przez najbliższy czas w postach będę Wam polecać różne rzeczy. Dzisiaj polecę Wam film, który niedawno obejrzałam. Dwa razy. Pierwszy raz sama, a za drugim razem przy okazji, kiedy poleciłam go moim rodzicom. Film opowiada o bardzo uzdolnionej dziewczynce. Pewnie zastanawiacie się w jakiej dziedzinie była tak bardzo uzdolniona :) Otóż moja ukooooochana dziedzina, jaką jest matematyka. Ze słową "ukochana" żartuję. Ja i matematyka naszą przyjaźń zerwałyśmy tuż po skończeniu gimnazjum. W liceum było tylko gorzej. Ona obrabiała tyłek mi, a ja jej. Wiecznie się ze sobą kłóciłyśmy i ani ona mnie nie potrafiła zrozumieć, ani ja jej. Dlatego kontakt definitywnie zerwałyśmy po mojej maturze. Jednak ta dziewczynka kochała matematykę. 


Dziewczynką opiekuje się jej wujek i staje przed niemałym problemem. Nie wie, czy pielęgnować talent dziewczynki, czy pozwolić jej być dzieckiem. Sam jest bardziej skłonny, by dziewczynka potrafiła i mogła być małą dziewczynką, która ma przyjaciół i czerpie z dzieciństwa jak najwięcej, jednak na jego drodze pojawia się babcia dziewczynki, a jego matka. Ona za wszelką cenę chcę, by Mary pielęgnowała swój talent już od najmłodszych lat, by w przyszłości zostać popularną matematyczką, która na swoim koncie będzie miała wiele sukcesów. Z tego też powodu syn z matką spotykają się w sądzie i tam zaczynają walkę o prawną opiekę na małą. Jak zakończy się proces? Kto dostanie prawa do opieki? Czy mała będzie zmuszona do rezygnacji z bycia dzieckiem? Tego dowiecie się oglądając ten film. Wiem, że jest to tylko film, ale myślę, że na świecie są takie genialne dzieciaki jak Mary. Czy mamy prawo do odbierania im dzieciństwa? Można to jakoś pogodzić?

niedziela, 20 sierpnia 2017

#witamczłowiekimoje

Gdyby blog był jak odłożona na bok książka, której nie ruszamy przez długi czas, to mój miałby aktualnie pokrywałaby pokaźna warstwa kurzu. Piekło dla alergików. Może niektórzy z Was wiedzą, że 24 lutego rozpoczęłam swoją kilkumiesięczną przygodę życia. Siedząc, pisząc tego posta, nie mogę uwierzyć, że to 5 miesięcy minęło tak szybko. Zastanawiacie się pewnie, gdzie siedziałam przez to 5 miesięcy... Już wszystko tłumaczę, ale najpierw chciałabym uprzedzić, że pojawi się na tym blogu kilka postów na ten właśnie temat. Zamieszczę je z nadzieją, że kiedyś w przyszłości komuś pomogą tak, jak mnie pomógł jeden post, który przeczytałam przed moim wyjazdem. 
24 lutego z lotniska w moim kochanym Wrocławiu wyleciałam do Londynu, by stamtąd dostać się do Triestu we Włoszech. Jednak to nie był koniec mojej podróży, gdyż musiałam dostać się do miejsca docelowego, gdzie miałam spędzić kolejne 5 miesięcy mojego życia. Z Triestu musiałam ze znajomymi wziąć taksówkę, gdyż nie było możliwości, aby wyrobić na ostatni autobus. Moim miejscem docelowym było trzecie co do wielkości miasto w Chorwacji, Rijeka. Chociaż do Chorwacji jeżdżę od 2005 to w Rijece byłam tylko przejazdem, ale to właśnie tam miałam swojego pierwszego Erasmusa. Pierwszego, ale mam nadzieję, że nie ostatniego. Jednak w tym poście nie będę się rozpisywać. Więcej o Erasmusie w kolejnym wpisie. Może nawet jutro. Stay tuned jak to mówią.







Dobranoc.

poniedziałek, 27 marca 2017

#odpuść

"Wczoraj do Ciebie nie należy. Jutro niepewne... Tylko dziś jest Twoje."
Jan Paweł II

Odnoszę wrażenie, że ludzie kurczowo trzymają się swojej przeszłości. Boją się od niej oderwać i spróbować czegoś nowego, nieznanego. Mówię też o sobie. Nierzadko zdarza się, że przyłapuję samą siebie na rozpamiętywaniu przeszłości w czasie, gdy to na teraźniejszości powinnam się skupić. Zastanawiającym dla mnie jest to, dlaczego wciąż rozpamiętujemy to co było... Przecież nie mamy wpływu na to, co wydarzyło się w naszym życiu. Mamy wpływ tylko na to, co dzieje się tu i teraz. Przeszłości nie zmienimy, a przyszłości nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Oczywistym jest, że przeszłość ma wpływ na teraźniejszość, a co za tym idzie? Ma też wpływ na przyszłość, bo przyszłość jest zależna od teraźniejszości. 
W moim życiu wiele się wydarzyło. Dla niektórych może wydać się to śmieszne, bo powiedzą: "Przecież Ty masz dopiero dwadzieścia lat, więc co możesz wiedzieć o życiu?"
Podziało się trochę w mojej przeszłości i coś tam o życiu wiem. Wystarczająco, by stwierdzić, iż duchy przeszłości nie potrafią nas opuścić. Wciąż na nowo rozdrapujemy dopiero co zabliźnione rany. Odkopujemy wspomnienia z najciemniejszych zakamarków naszej głowy. Te dobre, ale i te złe. Raniąc przy tym samych siebie. Odtwarzamy w pamięci obrazy ludzi, którzy byli z nami wtedy, kiedy było dobrze, a odeszli wtedy, gdy wszystko zaczęło się sypać. Wspominamy nasze upadki, złe decyzje. Złościmy się na samych siebie, przeklinamy sytuację, w których zrobiliśmy coś źle. Tylko po co? Po co marnować na to czas, którego i tak nie mamy dostatecznie dużo? Po co zużywać energię na osoby, które same z nas zrezygnowały? Jeżeli tego właśnie chciały, to ich problem. Nie nasz. Są osoby, które z nas nigdy nie zrezygnują i właśnie takich osób powinniśmy się trzymać. 
Nie rozpamiętujmy niewykorzystanych szans, bo przez takie rozpamiętywanie możemy nie zauważyć kolejnych. Takich, które wciąż możemy wykorzystać. Odpuść sobie ludzi, którzy odpuścili Ciebie.
Trzymamy się przeszłości, a czasem jest to jak trzymanie się stłuczonego szkła. Szkło zostało rozbite i nigdy nie będziemy w stanie go posklejać tak, by nie zauważyć pęknięć. Dlatego odpowiedz sobie szczerze:
Czy warto tak kurczowo trzymać się przeszłości? Czy warto rozpamiętywać to, na co wpływu już nie mamy? Czy warto tracić energię na to, co nie wróci? I na tych, którzy zostawili nas waląc przy okazji cały nasz świat? A może warto włożyć energię w budowanie przyszłości? Może warto skupić się na tych, którzy na nowo chcą z nami odbudować nasz świat? 
POZWÓL ODEJŚĆ PRZESZŁOŚCI,
NIECH USTĄPI MIEJSCA TERAŹNIEJSZOŚCI. 

środa, 22 marca 2017

#bojęsię

Czego się boisz?
Boję się dni, w których nie będzie obok mnie mojej mamy i mojego taty. Tego boję się najbardziej. Boję się, że kiedyś ich stracę. Podobno gorszym jest, kiedy to rodzice tracą dziecko, a nie kiedy dziecko traci rodziców. Tak mówią, ale czy można to porównać? Nie wiem, co działoby się, gdybym to ja pierwsza odeszła, ale wiem, że pomimo tego, że często się kłócimy, krzyczymy po sobie, sprawiamy sobie przykrość.. Pomimo tego wszystkiego nie umiem wyobrazić sobie życia bez moich rodziców. Może nie jestem dobrą córką, może nie potrafię okazać im miłości tak jak powinnam. Może jest ze mną coś nie tak, ale naprawdę ich kocham. Najbardziej na świecie. Pomimo naszych upadków w relacjach rodzice - dziecko, nie zamieniłabym ich na żadnych innych. To oni dali mi życie, to oni dbali o to, żebym wyrosła na dobrego człowieka.
Fakt, bywam fajtłapą, robię głupie rzeczy i popełniam błędy, ale o to w życiu chodzi. Nie ma w tym winy moich rodziców. Jestem dorosła i sama muszę decydować o swoim życiu. Często tak mam, że kiedy nie wiem jaką decyzję podjąć, radzę się moich rodziców. Rodzice są po to, żeby doradzać swoim dzieciom, bo wiedzą od nas więcej. Zdążyli to przeżyć przed nami. Wiem, wiem.. Wydaje nam się, że sami lepiej wiemy co jest dla nas najlepsze, sprzeczamy się i buntujemy.. Jednak doświadczenie nauczyło mnie, że to oni zazwyczaj mają rację. Jednak wciąż jak nieznośna nastolatka często puszczam mimo uszu to, co mówią i robię na przekór. Taka już nasza natura, że się na nich złościmy i kłócimy, bo myślimy, że wiemy lepiej. Też tak mam. Kiedy moja mama mówi NIE, to ja decyduję, że TAK. Potem żałuję.  I znowu robię na opak i znowu żałuję. Jestem uparta jak osioł i zazwyczaj muszę postawić na swoim. Ot, cała ja. Im starsza jestem, tym większe znaczenie nabiera zdanie moich rodziców. Może wcale tego nie odczuwają, ale naprawdę tak jest. Pomimo tego, że czasem decyduję nie tak, jakby tego chcieli, to ich zdanie się dla mnie liczy. Brzmi jak paradoks? Taka jest prawda, po prostu czasem - jak to osioł - muszę postawić na swoim. Ot tak, dla zasady.
Jednak pomimo tego, że jestem małą pyskatą i wredną jaszczurką to baaaaardzo ich kocham. Kocham ich na mój dziwaczny sposób kochania. 
Dlatego tak bardzo boję się straty moich rodziców. Byli przy mnie od zawsze. Nigdy niczego mi nie brakowało, zawsze miałam to, czego potrzebowałam. Naprawdę to doceniam. Po prostu jestem człowieczkiem o ciężkim charakterze, który nie za bardzo potrafi to okazać. Bywam wredna i pyskata, ale w środku naprawdę ich kocham i jestem wdzięczna za to, że są. Kocham ich na mój własny sposób, ale kocham ich najmocniej na świecie. Kiedy byłam młodsza i jeździliśmy na wakacje z przyjaciółmi rodziców i ich córkami, to przesiadałam się do ich samochodu, żeby móc jechać z ich córkami. Teraz bym tak nie potrafiła. Dlaczego? Dlatego, że gdyby nie daj Boże mieli wypadek to nie wybaczyłabym sobie tego, że siedziałam w innym samochodzie. Wolałabym być tam z nimi. Głupie? Mam tak już od dawna, że kiedy gdzieś jedziemy to chcę być z nimi w samochodzie, bo jeżeli ma się coś stać, to niech stanie się to nam razem, a nie tylko im. Kiedy jadą gdzieś we dwójkę to nie jestem zła o to, że jadą odpoczywać beze mnie. Ja po prostu się boję, że coś się stanie i mnie tam nie będzie. To jest mój największy strach, że coś stanie się moim rodzicom. Kocham ich bardzo, ale kocham ich po cichu. Nie umiem sobie wyobrazić życia, w którym ich nie ma. Wiem, że nie wszyscy mają to szczęście ich mieć. Wiem, że jest ciężko. Dlatego bardzo cieszę się, że ja to szczęście mam. Mam to szczęście, które nazywa się - rodzice. Rodzice to moi superbohaterowie. 

Dobranoc.


PS. Mamo, Tato... Jestem Waszą cichą fanką.





poniedziałek, 20 marca 2017

#znieczulicaludzka

Czasem lubię zatopić się w otchłani youtuba. Jakiś czas temu postanowiłam zajrzeć na kanał Ravgora, pewnie wielu z Was wie, co to za osobistość.Podziwiam go za pomysłowość. Niektóre filmiki są naprawdę dobre. Jednak mój post nie będzie o nim. Oglądając jego filmiki, natrafiłam na jego eksperyment społeczny, do którego link macie TUTAJ. Najpierw obejrzyjcie, żebyście wiedzieli, o czym będzie mowa w dalszej części wpisu.  Nieraz słyszałam o tym, jaka znieczulica panuje w naszym kraju, ale jednak nie zastanawiałam się nad tym długo, bo przecież tyle się dzieje wokół nas. Po obejrzeniu wyżej wymienionego eksperymentu postanowiłam poszukać więcej takich filmików. W sieci jest tego pełno . Ja skupiłam się  na tych, które tyczą się Polaków. Oglądając je byłam wściekła na ludzi, którzy przechodzili obojętnie obok osoby, która potrzebowała pomocy, co najwyżej zerkając na nią przez chwilę. Rozumiem, że w dzisiejszych czasach każdy z nas się spieszy, by załatwiać swoje sprawy... Czas płynie i wydaje się nam, że robi to coraz szybciej, ale czy to takie trudne poświęcić chociaż pare sekund i sprawdzić czy ten, który upadł, nie potrzebuje naszej pomocy? Czy nie możemy zatrzymać się na moment, by upomnieć ciężarną kobietę, która pali? Przecież to trucizna dla tej małej istotki, którą nosi w swoim brzuchu. Czemu jesteśmy tacy obojętni na ludzkie cierpienie? Nie warto pomagać? Jak można być tak obojętnym? Przejść obok osoby, która wyraźnie potrzebuje czyjejś pomocy i nawet nie zapytać, co się stało. Piosenka Czesława Niemena będzie zawsze aktualna, bo "dziwny jest ten świat, gdzie jeszcze wciąż mieści się wiele zła i dziwnie jest to, że od tylu lat człowiekiem gardzi człowiek". Pomagajmy sobie nawzajem, świat będzie wtedy lepszy. Widząc te filmiki na youtube zaczynałam szczerze wątpić w to, że są jeszcze tacy ludzie, którzy nie myślą tylko o sobie. Na szczęście było pokazane, że znaleźli się jeszcze tacy, którzy nie przyglądali się biernie, a wyciągnęli pomocną dłoń. Jesteśmy przecież ludźmi i każdy z nas ma rozum, więc powinien poczuwać się do obowiązku korzystania z niego, chociaż czasem. Nie będziemy biedniejsi od niesienia pomocy innym, a staniemy się przez to bogatsi. Uważamy się za mądrzejszych od zwierząt, a czasem zachowujemy się gorzej niż one. Nawet nie czasem, a często. Bądźmy ludźmi dobrej woli, o których w dalszej części swojej legendarnej piosenki śpiewa Czesław Niemen. Kiedy widzimy, że komuś dzieje się źle, to nie patrzmy, nie stójmy bezczynnie, tylko reagujmy. Jeżeli widzisz, że chłopak szarpie swoją dziewczynę i używa wobec niej przemocy, REAGUJ. Jeżeli widzisz pijaną matkę z dzieckiem w wózku, REAGUJ. Jeżeli widzisz pijanego ojca z dzieckiem w wózku, REAGUJ. Jeżeli widzisz, że ktoś nagle upadł, REAGUJ. Jeżeli widzisz jakikolwiek przejaw przemocy, jakąś kradzież, cokolwiek niepokojącego, REAGUJ. Nie bądź tylko biernym obserwatorem. Nie zmienisz całego świata, ale możesz zmiany zacząć od siebie samego.
KARMA POWRACA.

poniedziałek, 13 marca 2017

#zwierciadłoduszy

Z ust wyszło już wiele kłamstw, wiele spraw zostało w nich ukrytych i na zawsze pozostanie niewypowiedzianych, ale oczy... Oczy nigdy nie ukryją tego, co chcielibyśmy ukryć przed światem. One zawsze nas zdradzą, ale tylko wtedy, gdy ktoś w nie spojrzy. Jedno dłuższe spojrzenie w ich stronę, a my już czujemy się jakby ktoś rozebrał nas z naszych najgłębiej skrywanych tajemnic. Boimy się tego, dlatego wzrokiem zazwyczaj gdzieś błądzimy, byleby uniknąć konfrontacji oko w oko. Ten strach trochę nas paraliżuje, ale czy słusznie?
Widziałam ostatnio na YouTube filmik z eksperymentem społecznym, w którym ludzie byli poproszeni o patrzenie sobie w oczy przez kilka minut i zauważyłam, że dla ludzi bardzo krępujący jest kontakt wzrokowy. Nie będę zresztą Wam tutaj tłumaczyć, sami zobaczcie TUTAJ. Po obejrzeniu sami zauważycie, że nieważne ile ludzie się znają, patrzenie sobie nieprzerwanie w oczy przez kilka minut jest dla nich nie lada wyzwaniem, ale i czymś na swój sposób magicznym. Myślę, że to jest coś bardzo intymnego. W oczach możemy widzieć czyjąś miłość do nas, albo i niechęć. W nich możemy zobaczyć wszystko. Wyobraźcie sobie usłyszeć od kogoś, kto nie patrzy nam w oczy, słowa KOCHAM CIĘ? Czy cieszyłyby nas one tak samo, jak te powiedziane przez osobę, która patrzyłaby na nas wzrokiem pełnym miłości?
Oczy potrafią zdradzić o wiele więcej niż usta. W nich widać każdą obawę, smutek, szczęście, a nawet złość. Choćby twarz pozostała pokerowa. Tylko dlaczego tak rzadko w nie patrzymy? Kiedy rozmawiamy ze sobą, uciekamy spojrzeniem w innym kierunku. Dlaczego? Dlaczego tak bardzo boimy się spojrzeć sobie w oczy? Dlatego, że one mogą tak wiele zdradzić na nasz temat?
Mnie też zdarza się unikać kontaktu wzrokowego z kimś, bo mam wrażenie, że patrząc w moje oczy mógłby zbyt wiele z nich wydobyć. Tajemnice, które chciałabym, żeby pozostały nieodkryte. Emocje, które wolałabym, by zostały nieodgadnięte. Oczy mówią wiele, ale tylko nieliczni potrafią z nich czytać.
Kiedy kogoś okłamujemy, staramy się dyskretnie, ale jednak, unikać jego wzroku. Wiemy, że po jednym spojrzeniu mógłby wyczytać, że nie mówimy mu całej prawdy. Kłamiąc potrafimy opanować nasz głos, mowę naszego ciała. Nauczyliśmy się zachowywać naturalnie. Tak, jak wtedy, gdy mówimy prawdę. Niektórzy nie potrafią kłamać, ale powodem tego nie jest ich obawa przed nienaturalnym zachowaniem, ale przed tym, że ich oczy zdradzą wszystko. Unikają wtedy wzroku, stresują się. Wszystko z obawy przed zdemaskowaniem. Są tacy, którzy kłamanie opanowali do perfekcji. Wiedzą dokładnie jak się zachować, żeby nie wzbudzić podejrzeń. To jest właśnie podstawa w sprzedaniu perfekcyjnego kłamstwa. Nie dać poznać po swoim zachowaniu, że zaczynamy coś kręcić. Czy to nie jest logiczne? Jeżeli nie wzbudzisz podejrzeń drugiej osoby, to czy ona będzie bacznie przyglądać się Twoim oczom, by coś z nich wyczytać? Nie, bo jaki miałaby ku temu powód? W XXI wieku rzadko patrzymy sobie w oczy, dlatego kłamstwo też wolimy zdemaskować poprzez czyjeś zachowanie. Boimy spojrzeć się mu w oczy, a przecież to właśnie tam kryje się cała prawda. Kiedy nie jesteśmy pewni co do czyichś słów, to rzucamy od niechcenia "popatrz mi prosto w oczy". Gdy ta osoba tak zrobi, my wcale nie skupiamy się na tym, by cokolwiek wyczytać z jej spojrzenia, a tylko przez naszą głowę przemyka myśli "hmm, patrzy mi w oczy, to na pewno nie kłamie". Czyżby? Czy to właśnie wyczytałeś z oczu tej osoby? Czy w ogóle próbowałeś wyczytać cokolwiek? Nie. Przelotnie spojrzałeś w kierunku tej osoby i nic poza tym. Potrafimy udawać szczęśliwych, dopóki nikt nie spojrzy w nasze oczy i nie zobaczy w nich smutku. Czasem to nie uśmiech jest najlepszym odzwierciedleniem naszego szczęścia, a błysk w naszych oczach. Tak samo potrafimy ukryć złość na naszej twarzy, ale jedno spojrzenie wystarczy, by wiedzieć. Nasze ciała i twarze nauczyły się ukrywać emocje, ale nasze oczy nigdy się tego nie nauczą. One zawsze były, są i będą źródłem prawdy. Jeżeli chcesz kogoś poznać najlepiej jak się da, nie możesz unikać jego wzroku.
PATRZMY SOBIE W OCZY!
TO ONE SĄ ZWIERCIADŁEM NASZEJ DUSZY.

wtorek, 7 marca 2017

#PRZEPROWADZKA

Mówią, że kobieta zmienną jest i może mają rację. Samej mnie zdarza się zmiana zdania na jakiś temat i tak było właśnie ze zmianą bloga. Karmelowogruszkowa przestała być już w moim stylu. Zaczęła brzmieć zbyt słodko, a ja nie lubię kiedy coś staje się zbyt słodkie. Dalej lubię herbatę o smaku gruszki z karmelem, jednak nie jest już ona moją ulubioną. Zabawne dla mnie jest to, że mój pseudonim wziął się od herbaty. Nie wiem dlaczego zdecydowałam się na bycie karmelowogruszkową. Miałam wrażenie, że nigdy mi się to nie zmieni, ale jednak nie musiałam czekać bardzo długo, bo wystarczyły dwa lata. Myślę, że do mojej osoby bardziej przyjęło się attraversante i właśnie dlatego to właśnie pod tym pseudonimem chcę prowadzić bloga. Nie będzie to mój nowy początek, bo nadal pozostanę sobą. Jedyną różnicą będzie zmiana w pseudonimie i adresie bloga. Dlatego pojawią się tutaj posty z karmelowogruszkowej, bo jestem wciąż tą samą osobą ukrytą pod inną nazwą. Potraktujcie to jako nowy-stary blog. Wkrótce pojawi się krótka notka na mój temat dla tych, którzy są ciekawi, a nie znają mnie z karmelowogruszkowej.

Życzę miłej nocy, dobranoc.

 
"Drobnostek nie należy lekceważyć, bo są one podstawą doskonałości, a doskonałość nie jest drobnostką."